niedziela, 12 kwietnia 2020

Wolne przemyślenia

Ostatnio nachodzą mnie myśli, które postanowiłem gdzieś spisać. Mianowicie jak to się stało, że z gorliwego katolika, stałem się mocno NIEwierzącym. Przez okres zamknięcia w domu, dużo nad tym rozmyślałem i dzisiaj nie potrafię zrozumieć jak mogłem mieć taki tok myślenia.

Odkąd pamiętam, kiedy byłem mały, jeździliśmy co niedzielę do kościoła do Tyńca pod Krakowem.
Opactwo benedyktynów przyciągało mnie bardziej niż inne miejsca kultu dlatego, że nie musiałem tam siedzieć w niewygodnej ławce i patrzeć na sceny, których w sumie nie rozumiałem. Mogłem spacerować po trawniku przed świątynią, wyglądać przez mury i patrzeć na płynącą w dole Wisłę. Msza sama w sobie jak pamiętam niewiele mnie interesowała. Pamiętam, że często chciałem już wracać do domu, a moi rodzice zawsze chcieli zostać do końca 'ceremonii'. Często z tego powodu płakałem i w sumie wychodziło na moje, że wracaliśmy wcześniej do domu. 
Wszystko trochę się zmieniło po pierwszej komunii. Wtedy więcej już wiedziałem o tym - w co niby wierzyłem. Nie był to jednak czas kiedy z przyjemnością chodziłem do kościoła. Nadal uciekałem od tego kiedy tylko nadarzała się okazja. Oczywiście obydwie babcie nie mogły się o tym dowiedzieć bo wybuchł by rodzinny skandal, że mama nie wychowuje mnie z duchem chrześcijańskim. Ona nigdy mnie nie zmuszała aby chodzić na mszę. Jedynie chciała po prostu wyjść gdzieś z domu aby babcie nie dostawały za każdym razem zawału. Pamiętam, że często jeździliśmy do sklepów, galerii handlowych. Tata nie był zadowolony ale nie był jeszcze wtedy takim fanatykiem.

Trochę zmieniło się moje podejście gdy poszedłem do gimnazjum. Mieliśmy bardzo fajną katechetkę, która potrafiła prowadzić religię tak, że nawet niewierzący mogli by na nią uczęszczać. Wtedy muszę przyznać zacząłem być bardziej pobożny. Dochodziło nawet do tego, że grzecznie chodziłem do kościółka i przyjmowałem komunię. Oczywiście modliłem się rano i wieczorem. Przyszła w końcu pora na bieżmowanie. Okres kiedy z jednej strony byłem wściekły, że zmuszano mnie do chodzenia na wszelkie kościelne uroczystości. Odkąd pamiętam najbardziej stresująca była spowiedź. Coś co już wtedy było dla mnie czymś nienormalnym. Dlaczego mam mówić jakiemuś gościowi w sukience, że często kłamie rodzicom? Dlaczego mam mówić, że widziałem w jakimś filmie sceny seksu? Dlaczego mam mu kurwa mówić, że się masturbuje, skoro Bóg jest wszechwiedzący i dobrze wie, że to zrobiłem? Dlaczego??? Na to pytanie nigdy nie usłyszałem odpowiedzi. Kontynuując...
Po bieżmowaniu nie czułem się jakoś specjalnie lepiej. Pamiętam jak dziś jak niektórzy przeżywali to co najmniej jak orgazm, że ich czoło zostało usmarowane jakimś krzyżmem. Mieliśmy koleżankę Basię, która zawsze przodowała na religii bo jej rodzice - byli po prostu nienormalni. Śmialiśmy się, że kiedy nie poszła do kościoła to zamykali ją w piwnicy bez jedzenia za kare. Kiedyś na lekcji biologii oskarżyła nawet nauczycielkę, że bluźni bo według jej wiary to Bóg stworzył Adama i Ewę a nie jakieś małpy przeszły ewolucję. Jednym słowem nieraz działy się rzeczy nie do wyobrażenia.

Potem coś się zmieniło. Skończyłem gimnazjum, przyszedł czas na liceum. Pamiętam wtedy to pokłóciłem się z Emilką. Dlaczego? Kiedy to opisywałem tutaj na blogu, nie potrafiłem powiedzieć czemu to zrobiłem? Dzisiaj wiem... Bo postąpiła niezgodnie z nimi przekonaniami religijnymi. Tutaj stała się pierwsza rzecz, która doprowadziła do 'olśnienia' ale to w podsumowaniu.

Potem zaczęły się moje przygody z odkrywaniem samego siebie. Po nieudanych próbach poderwania kolegi z klasy, stałem się jakimś innym człowiekiem. Zacząłem chodzić regularnie do kościoła, nawet zdarzyło się, że odmawiałem pojechania do galerii na rzecz uczestnictwa w mszy. Modliłem się codziennie i prosiłem aby się poukładało. Jednak tak się nie działo. Było tylko gorzej. Nie pomogła mi wiara, ale pani psycholog której jestem wdzięczny po dziś dzień. To ona pokazała mi, że jestem sobą, podobam się sobie i nikt nie ma prawa mnie zmieniać. Wtedy skończył się okres mojej mocnej wiary. Zauważyłem, że to nie ma znaczenia czy się modlę czy nie. Każdy dzień był dla mnie wyzwaniem aby normalnie funkcjonować biorąc pod uwagę fakt, że miałem presję ze strony rodziców aby nikt się nie dowiedział o mojej orientacji. 
Kiedy poznałem Gabrysia, wznowił się we mnie duch katolika ale to tylko dlatego, że on sam lubił pielgrzymki i inne cuda. Przy nim też miałem okazję uczestniczyć w dróżkach Kalwaryjskich. Chciałem nawet iść na pielgrzymkę ale to nie dla wiary tylko dla niego, żeby spędzić z nim czas, którego na codzień nie miał zbyt dużo. Kiedy ten etap miłości się skończył - skończył się także okres ponownego chodzenia do kościoła. Zacząłem nawet namawiać moją mamę do unikania wizyt w kościele. Tata oczywiście nie był z tego powodu zadowolony bo liczył na ozdrowienie swojego syna z pedalstwa. Kiedyś usłyszałem, że on cały czas się modli i będzie modlił o to abym z tego otrzeźwiał. Jednak jego modlitwy nic nie wnosiły a wręcz przeciwnie kiedy przestałem uczestniczyć w wydarzeniach kościelnych, zaczęło mi się w życiu układać. Poznałem Michała, powiedziałem kuzynce Ani o sobie. Zacząłem czuć, że w końcu jestem szczęśliwy i nie obwiniam się za wszystko. Z uwagi, że Michał jest organistą w kościele, często tam chodziłem jednak nawet nie zwracałem uwagi na to co się dzieje na ołtarzu, tylko pomagałem mu np. przerzucać slajdy. Byłem tam dla niego, nie dla Boga. Jednak z czasem zacząłem chodzić tam z niechęcią. Słysząc co autorytety kościoła mówiły i mówią o niewierzących, osobach homoseksualnych czy zwykłych ludziach żyjących bez ślubu - powiedziałem stop. Michał był na mnie nieraz zły kiedy mówiłem mu 'nie chce jechać z tobą do kościoła'. Jednak z czasem chyba zauważył, że jest to dla mnie duży wysiłek psychiczny aby tam iść i się nie denerwować. Sprawiło to, że od pewnego czasu przestałem zupełnie chodzić na jakiekolwiek uroczystości kościelne. Cały czas słuchałem jak jestem obrażany razem z innymi ludźmi, których chrześcijanie uważają za wrogów, zagrożenie. Zacząłem się zastanawiać jak mogłem uczestniczyć w czymś takim??? Zawsze myślałem że muszę wszystkich szanować, że muszę reagować spokojem na złość. Jednak ludzie wierzący pokazali mi kim są naprawdę. Oczywiście nie można wsadzać wszystkich do jednego wora ale zazwyczaj są to ludzie zimni, wyrafinowani i hipokryci. Głoszą swoją wiarę jako wiarę pokoju, a z drugiej strony obrzucają kamieniami tych, którzy nie działają po ich myśli. Michał również stwierdził kiedyś, że jakby nie granie w kościele, to chodził by tam tylko w święta Bożego Narodzenia czy Wielkanoc. Podziwiam go za tak silną wolę bo ja bym dawno tam komuś krzywdę zrobił i został bym potępiony przez dewotki i dewotów. 
Dzisiaj mogę śmiało powiedzieć, że słowo kościół wywołuje u mnie agresję. Oglądając TVP, kiedy widzę księdza wypowiadającego się o gender to zastanawiam się czy ten idiota w ogóle wie o kim mówi? Kiedy widzę co chwila transmisje z mszy świętej, albo inne religijne obrządki pokazywane na okrągło po prostu scyzoryk w kieszeni się otwiera. Wszystkie te paskudne słowa, które padły z ust niejednego księdza, powodują ciągle, że po skończeniu się kwarantanny czuje, że nie będę w stanie bez wkurwienia wejść do kościoła. Oskarżenia LGBT, ekologów czy żyjących na kocią łapę o wywołanie koronawirusa sprawiło, że brzydzę się wiarą katolicką. Przypominając sobie co stało się przez okres mojej 'wiary' w Boga - poważna kłótnia z najlepszą przyjaciółką, obwinianie się o krzywdy które inni mi wyrządzili, blizny po samookaleczeniu się, trzy kompletnie nie udane miłości, brak akceptacji samego siebie i niezliczone kłótnie z rodzicami. Tak właśnie wspominam ten okres...

5 komentarzy:

  1. Muszę Cię poprawić. Wiara jest wiarą po prostu, religia jest religią chrześcijańska, a wyznanie to katolicyzm. Dla mnie jest bardzo duża różnica, bo uważam, ze podział na wyznania jest sztuczny i stworzony przez człowieka.
    Uważam, że najważniejsze to wiedzieć w co się wierzy, a nie wierzyć, bo zostało się tak wychowanym, nawet jeśli człowiek nie zgadza się z pewnymi zasadami. To jest ludzkie, bo dlatego dostałam wolną wolę od Boga. Jakby nie chciał, żebym podejmowała swoje wybory, to bym jej nie miała. Tak samo z niewierzeniem. Uważam, że trzeba wiedzieć, dlaczego się nie wierzy, a nie wierzyć, bo się czegoś nie rozumienie. Należy dążyć do poznania.
    Rozumiem, że jesteś zrażony do księży. Wielu z nich nie jest w porządku. Sama przez jednego nie chodzę do spowiedzi, może nawet więcej niż jednego, ale ten jeden wygłosił moje grzechy na kazaniu, co nie jest w porządku. Mam to szczęści, że połowa księży, których spotkałam była w porządku i można było z nimi normalnie porozmawiać.

    OdpowiedzUsuń
  2. No niestety jak opisałem mam bardzo złe doświadczenia, a te różnice to po prostu pisałem co myślałem i nie zwracałem uwagi na szczegóły. A jeśli chodzi o księży to owszem, są tacy, którzy są w porządku ale jest masę takich co powinien ich bez urazy koronowirus ze sobą zabrać :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Nigdy nie miałam Ci za złe tamtej kłótni. Wiedziałam, że nie rozumiałeś. Teraz rozumiesz i to cieszy mnie ogromnie. Sporo przeszedłeś i miałeś w życiu trudne zawirowania, tak zwani chrześcijanie i ich wiara była bardziej powodem twoich obaw, braku akceptacji, niepewności niż jakiejkolwiek pociechy w trudnym czasie.

    Poznałam wiele osób, które dawno zwątpiły, skończyły z wyznawaniem tej religii na rzecz racjonalizmu, odkrywania nowych możliwości czy też żeby odciąć się od fałszu i zakłamania, jakie szerzą chrześcijanie. Każdy z nich miał swoją historię, swoje blizny widoczne lub nie... Ale bez względu na to, w którą stronę poszli, znaleźli coś nowego. Odkryli, że mogą przekraczać granice nie krzywdząc przy tym innych, że niektóre zasady są przestarzałe, że trzeba czasem pomyśleć samemu zamiast pędzić za tłumem. Od każdego z nich słyszę to samo - świat jest teraz większy i bardziej prawdziwy.

    Co więcej mogę powiedzieć? Już od dawna wyrzekłam się chrześcijaństwa na rzecz szerszej i jaśniejszej ścieżki. Niestety, dotychczas spotkałam na swojej drodze więcej tych dewotycznych, zakłamanych osobników niż prawdziwych chrześcijan żyjących zgodnie z naukami, dlatego ciężko mi uwierzyć, że taka filozofia życia może iść w parze z rozwojem, wiedzą i poszukiwaniem szczęścia w życiu. Jeśli jednak są ludzie, którzy rzeczywiście odnaleźli w tej religii upragniony spokój, to dobrze niech się tym cieszą i nie przeszkadzają innym w poszukiwaniu własnej drogi.

    Bardzo pięknie to wszystko opisałeś. Mam nadzieję, że wyrzuciłeś z siebie wszystkie złe emocje i oczyściłeś ze złych wspomnień głowę. Na papierze to, co groźne, albo przygnębiające staje się jakby łatwiejsze do zwalczenia. Mam nadzieję, że teraz nauczysz się na nowo kochać siebie, Michała, swoich bliskich i własne życie bez względu na czyjekolwiek poglądy, że znajdziesz spokój i szczęście nie ograniczając się niepotrzebnymi ramami, albo czyimkolwiek zdaniem.

    Pamiętaj, że zawsze jestem z Tobą, Braciszku
    Choćby nie wiem co

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oby było tak jak mówisz :)
      Póki co wszystko do tego zmierza więc nic tylko iść do przodu. Cieszę się, że mogę liczyć na ciebie siostra ;)

      Usuń